literature

S.H Powrot Rozdzial 3 - Rozterki

Deviation Actions

Mojaxe's avatar
By
Published:
563 Views

Literature Text

-Bratem! - John zerwał się wściekły z kanapy. Złapał mężczyznę za koszulę i jednym sprawnym ruchem podniósł go i przyparł do ściany. - Moja żona nie ma brata!
-Tato? Wujek John chyba się nie cieszy. - John spojrzał przytomniej na dziewczynkę, która stała w drzwiach kuchni.
-Łucjo, wracaj do swojego pokoju.
-Ale tato..
-Nie dyskutuj. - Dziewczynka potknęła niechętnie i zniknęła za drzwiami. Jednak ta chwila pozwoliła Johnowi ochłonąć i puścił Eryka. Zrobił dwa kroki w tył.
-Bratem. - Szepnął do siebie - Więc to dziecko.. - Spojrzał na Eryka, który potaknął.
-Ma na imię Łucja i ma siedem lat. - John odwrócił się do Sherlocka, który teraz stał i patrzył się na zdjęcia stojące na kominku. W pokoju panowała tak gęsta atmosfera, że trzej mężczyźni aż podskoczyli na dźwięk otwieranych drzwi frontowych.
- Już jestem! - Głos dochodził z przedpokoju. - Czyżbyśmy mieli gości?
Zza drzwi wyszła uśmiechnięta Skylar. Na widok brata i przyjaciela uśmiechnęła się jeszcze szerzej i podeszła najpierw do Johna. Uścisnęła go lekko i spojrzała w niebieskie oczy, które były mocno skołowane. Posadziła go na kanapie i zbliżyła się do brata.
Sherlock tylko obdarzył ją zimnym, przenikliwym wzrokiem, w którym spostrzegła jego urazę, Jednak przytuliła go na przywitanie i złapała za dłonie. Gdy znów na nią spojrzał szepnął.
-Dlaczego?
-Sherlock, proszę Cię..
-Mów! - warknął.
-Dla ich bezpieczeństwa. - Do pomieszczenia znów weszła siedmioletnia dziewczynka. Złapała Sherlocka za rękaw i pociągnęła na dół. Ten ukucnął a dziewczynka wzięła jego twarz w swoje małe dłonie. Sherlock mógł się dzięki temu przyjrzeć dziecku. Jak tylko ją zobaczył miał wrażenie, że patrzy na swoją siostrę z czasów, gdy miała około siedmiu lat. Jednak teraz  zobaczył drobne cechy, które odziedziczyła po ojcu, jednym z nich były brązowe oczy, niepojawiające się u Holmesów.
- Jesteś moim wujkiem, Sherlockiem. Tym detektywem doradczym - uśmiechnęła się - Mam na imię Łucja - puściła twarz Sherlocka i wyciągnęła mu swoją rękę, który ten lekko ujął
-Jedynym takim na świecie.
-Super - zaśmiała się - A pokażesz mi coś fajnego?
-Łucjo - Sky kucnęła przy dziecku - Proszę zostaw nas samych. Musimy porozmawiać.
-Ale mamo
-Wieczorem zagramy w jakąś grę. - dziewczyna potknęła i wybiegła z pokoju.  
Wszyscy wstali i spojrzeli na siebie.
-Czekajcie... - Mruknął John. - Jeśli Ty jesteś bratem mojej żony, a ty jesteś siostrą Sherlocka, to znaczy, że..
-Jesteśmy rodziną - mruknął Sherlock.
-Macie jakiś alkohol? - Eryk potaknął - To polej. Na trzeźwo tego nie ogarnę.- Mruknął John, co rozśmieszyło resztę zgromadzonych i lekko rozluźniło atmosferę.  


-Ja chyba naprawdę nic nie wiem o mojej żonie. - Mruknął John, gdy już wszyscy umościli się na kanapach. - Kłamała o swojej przeszłości, o swojej rodzinie.. Jak mam jej ufać?
- Musisz. Ona nosi pod sercem Twoje dziecko, Nie możesz go porzucić.- Eryk spojrzał na Johna a potem na swoją ukochaną. Ich początek też nie był łatwy.


Gdy otworzyłem drzwi miałem wrażenie, że mam zwidy, najpierw poczułem radość a potem gniew. Jak ona ma czelność wracać po tym jak zostawiła mnie w tak wstrętny sposób?

-Cześć... – Mówi cicho. – Możemy porozmawiać? - Otwieram szerzej drzwi, coś w jej zachowaniu się zmieniło, wygląda na lekko przestraszoną. Chyba to każe mi ją wpuścić do środka.
- O czym chcesz rozmawiać? - mój głos jest szorstki, nigdy nie myślałem, że będę się tak do niej odzywać.
-Eryku, musisz wiedzieć, że tego nie planowałam. Nie chciałam, aby to wszystko potoczyło się w taki sposób. Jednak doszłam do wniosku, że powinieneś wiedzieć. Jestem potworem, ale nie mogę tego zrobić. Nie Tobie.  - Patrzę się na nią nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi. Nigdy nie widziałem jej tak bardzo zagubionej, plontającej się w wyjaśnieniach, które i tak są bez sensu, bo nadal nie wiem, co chce mi powiedzieć.
-Sky... - Podchodzę do niej i kładę dłonie na jej ramionach, spojrzała na mnie. W niebieskich oczach błyszczą łzy. - Powiedz mi po prostu, co się stało.
-Ja.. Jestem w ciąży. - Czuje jak ciśnienie mi skacze a serce zaczyna łomotać o mostek. Przez chwile nie wierze w to, co mówi. Spaliśmy ze sobą tylko raz. Ona jest agentką, nie powinna móc zajść w ciąże, nie osoby z jej agencji. Spoglądam na nią, co prawda ma luźniejsze ubranie niż zwykle, ale nic nie widać.
-Ze mną? - W jej załzawionych oczach pojawia się gniew i uraza.
-A, z kim do jasnej cholery! - Krzyczy - Mam siedemnaście lat! Myślisz, że ile mogłam mieć facetów?!
-No wiesz zabijasz od dawna...
-To, że zabijam to myślisz, że się puszczam z byle, kim?! - Podeszła do drzwi i złapała za klamkę - Tak dla Twojej wiadomości. Byłeś moim pierwszym i jedynym - Spojrzała na mnie.- Myliłam się, niepotrzebnie przychodziłem. - Otworzyła drzwi. Widzę jak wychodzi a potem trzaska nimi ale nie potrafię się ruszyć.  



-Nigdy nie zostawię mojego dziecka - odezwał się John.- Ale Mary, oszukała mnie a ja miałem wrażenie, że jest tą, którą szukałem przez całe życie.
-Mówiłem jej żeby Ci powiedziała, ale się bała.
-Czego?
-Że Cię straci.


Dopiero do dobrej chwili mój umysł zaczął pracować, wybiegam jak szalony z mieszkania, nie mogę pozwolić, aby historia się powtórzyła. Aby znów zniknęła z mojego życia. Rozglądam się po ulicy ale nigdzie jej nie ma, przebiegam na skwer. Dopiero po chwili ją zauważam. Siedzi pod jednym z drzew. Kucam przed nią. Widzę, że trzęsie nią płacz.
-Sky choć do domu, nie możesz tak siedzieć, jest zimno.
-Zostaw mnie - mruczy
-Nie zostawię Cię - spogląda na mnie, oczy ma czerwone a na policzkach widać ścieżki łez. Dopiero teraz widać jak bardzo jest młoda. - Nigdy Cię nie zostawię.
-Ale ja.. to naprawdę Twoje dziecko.
-Wiem - uśmiecham się do niej i pomogłem wstać. - Chodźmy do domu.



- Niby jak? Mówiąc prawdę?
- Mówiąc to, czego nie chciałbyś usłyszeć.


-Czyli to trzeci miesiąc? - Sky trzymała w dłoni gorącą herbatę i wpatrywała się w nią uparcie.. - Badałaś się?
-Tak. - Odstawiła kubek. - Lekarz mówił, że ciąża może być zagrożona z powodu moich wcześniejszych obrażeń.
-To i tak cud, że w ogóle w nią zaszłaś.
-Zależy, dla kogo.
-Słucham?
-Eryku ja jego nie chce. Nie usunęłam je, bo uważałam, że powinieneś też mieć prawo do decyzji.
-Jak to nie chcesz?
-Jestem mordercą, agentem, co ja mogę dać dziecku?
-Miłość? - Popatrzyła się na mnie cynicznie. Wiem, co powie.
-Tacy jak my nie kochamy. Nie tak jak byś chciał.
-To chcesz je zabić?
-To zależy od Ciebie. Mogę je urodzić, ale nie chce wychowywać.  



- I co by się niby zmieniło?
- Twoje zachowanie wobec niej - wyjaśniła Skylar.  


Wracam do mieszkania, niespodziewana misja i niespodziewana walka. Miało być cicho, łatwo i bezkrwawo, ale zamiast tego stoję ubroczona we krwi. Nie cierpię, gdy przetnę tętnicę. Krew wtedy pryska na wszystkie strony brudząc naokoło także i na mnie. W salonie siedzi Eryk, spogląda na mnie. Wiem, że jest niezadowolony, ale się nie odzywa. Wchodzę do łazienki, aby zmyć z siebie krew mojej ofiary. Pod prysznicem przyglądam się swojemu już mocniej widocznemu brzuchowi. Od jakiegoś czasu maleństwo coraz częściej kopie.
Wzdycham i opieram głowę o kafelki. Myślę o przyszłości, jaka czeka moje dziecko. Wychowa się bez matki, ale chyba lepiej, aby jej nie miało niż miało kogoś takiego jak ja. Wychodzę z kąpieli, ubieram się  w czyste ubranie i w chodzę do salonu. Widzę złość na twarzy Eryka, ale ignoruje to.
-Czy nie mogłabyś zrezygnować z tego przynajmniej na ten czas? - Spoglądam na niego. Wiem, że się boi, ale niestety tak mało rozumie.
- Dopóki będę w stanie chce pracować.
-Tą rzeź nazywasz pracą?! Czy nasze dziecko musi w tym uczestniczyć?
- Dobrze wiesz, kim jestem. Jednak zdecydowałeś się abym urodziła.
- Nie chcę abyś...
-Ty możesz sobie chcieć! Jestem, kim jestem, nie zmienisz tego!
-Nie wyobrażasz sobie jak bym chciał żebyś była inna!
-Jaka? Spokojna, cicha..
-Nie. Mniej krwiożercza. - Mruknął i znikł za drzwiami a ja usiadłam na fotelu bez siły. Maleństwo w moim brzuchu znów kopnęło.


- Mylisz się nadal byłaby moją Mary
-Jesteś tego pewien? - Sky uśmiechnęła się półgębkiem. - A teraz jak się zachowujesz?



Leże na łóżku, kręgosłup boli mnie niemiłosiernie a przy każdym ruchu Maleństwa mam wrażenie, że moje ciało rozrywa się na tysiące kawałków. Wiem, że to nie jego wina, musi się ruszać. To moje ciało nie jest gotowe. Przede mną na stoliku stoi zimna już herbata i kanapki. Eryk zrobił mi to nim wyszedł do pracy. Nie chciał zostawiać mnie samej, jednak uprosiłam go. Mam już dość ciągłych jego dziwnych spojrzeń, gdzie uraza miesza się ze smutkiem i litością. Nie cierpię tego. Ból znów przeszywa moje ciało, cicho jęczę w poduszkę, czuje jak po czole znów spływa mi pot. Potem zasypiam.

Budzę się, widzę jakiś dziwny dach nad sobą i ciągłe kołysanie. Jestem w karetce. W zasięgu mojego wzroku pojawia się Eryk, mówi coś,  ale nie rozumiem jego słów.
Jedyne co czuje to mocny skurcz a potem ból. Chyba krzyczę a potem znów zasypiam.

W oddali słyszę dwa głosy, oba są bardzo wystraszone. Dopiero po chwili rozpoznaje, kto mówi.
-To moja wina.  
-Nieprawda.
-Tak, gdybym został.. A tak znalazłem ją nieprzytomną, wszędzie była krew. Ana.. Jeśli im coś się stanie. Nie wybaczę sobie.
-Eryk? - mój głos jest cichy, ale chyba mnie usłyszał bo nie mija sekunda i już przy mnie jest. - Co się dzieje?
- Dostałaś krwotoku. Lekarze opanowali sytuację, ale musisz urodzić jak tylko cię wzmocnią.
-A, co z dzieckiem? - Widzę jak blednie i zaciska szczęki. Nie musi mi więcej mówić, życie dziecka jest zagrożone - Operujcie mnie.
- To niebezpieczne dla ciebie..
-Eryk. - Spojrzał na mnie - Proszę. - On tylko potakuje i znika za parawanem, słyszę jak woła lekarza. Dziecko znów się rusza a ja ledwo tłumie jęk. - Przeżyjesz.  



-To boli - John opuścił wzrok - Ale nadal ją kocham


Chodzę zdenerwowany wzdłuż korytarza nie wiem już który raz przeszedłem ten odcinek sześciu metrów. Z porodówki w pierwszych dwudziestu minutach słyszałem jej krzyk. Teraz mija godzina odkąd nic nie słychać. Tylko, co chwile jakaś pielęgniarka wybiega i wbiega na salę. Zdesperowany zaczepiam jedną z nich, patrzy na mnie tylko smutnym wzrokiem i mówi, że zawoła położną. Po chwili pojawia się Pani Bogusia, znam ją odkąd tutaj pracuję, ta kobieta jest najlepsza w tym co robi, dlatego jej smutny wyraz twarzy nie wróży nic dobrego.
-Eryku, Ty jesteś ojcem?
-Tak.- Podchodzę do niej - Co się dzieje?
-Masz piękną córeczkę. Jest zdrowa, lecz słabiutka, musi trochę jeszcze poleżeć w inkubatorze, ale będzie dobrze.
-Bogu niech będą dzięki - Mruczę, z serca spadł mi wielki kamień - A co z Antheą?
-Jest w stanie krytycznym. Robimy, co możemy ale musisz przygotować się na najgorsze.

Siadam na krzesełku i chowam twarz w dłoniach. Na wizję śmierci Sky czuje jakby ktoś wyrwał mi kawałek serca. Nie chcę, aby odeszła, nigdy nie chciałem jej stracić choć tak bardzo próbowałem sobie to wmówić. Ana przytula mnie, ale nie jest to dla mnie ważne. Trwam tak długo, godziny mijają a z sali nie wychodzi żaden lekarz. Mam ochotę tam wejść ale wiem, że tym narobiłbym jej więcej krzywdy niż pożytku. Drzwi się uchylają i wychodzi lekarz. Znam go, był moim opiekunem, gdy odbywałem tutaj starz. Wstaję, widzę jego wyraz twarzy.  
-Chce znać prawdę. - Mówię i podchodzę bliżej.
-Stan jest krytyczny, udało się usunąć krwotok jednak jest słaba, niektóre wcześniejsze blizny się otworzyły. Przewozimy ją na OIOM. - Doktor Marek spojrzał na mnie - Mogę Ci coś powiedzieć? - Przytaknąłem - To nie było mądre z Twojej strony.
-Co?
-Dziecko. Ona nie powinna rodzić. Szczęście, że donosiła do ósmego miesiąca.
-Nie planowaliśmy ciąży.
- Jeśli przeżyje.. Mówię to, jako lekarz i Twój  przyjaciel.. nie dopuście do następnej ciąży bo jej nie przeżyje
-Mogę ją zobaczyć?- Potaknął i po chwili zniknął za drzwiami dyżurki.

Wpuszczono mnie do niej dopiero po dwóch dniach. Siadając na stołku ledwo mogę ją rozróżnić od białej pościeli. Jej cera zawsze porcelanowa teraz jest biała jak śnieg, przez co cienie pod oczami wydają się jeszcze większe a kolor włosów jeszcze ciemniejszy. Łapie ją za dłoń.
-Sky - mruczę.- Mamy zdrową śliczną dziewczynkę, jeszcze nie dałem jej imienia. Czekam aż Ty się obudzisz. Bo musisz się obudzić.- Lekko ściskam jej dłoń. - Proszę, nie zostawiaj mnie samego. Wybacz mi za to wszystko, co Ci mówiłem, za te wszystkie złe słowa. Nie mówiłem tego szczerze. Skylar nasza córka Cię potrzebuję. Ja cię potrzebuję - przyłożyłem jej dłoń do swojego czoła - Kocham Cię.

-Miałeś mi tego nie mówić. - Usłyszałem jej słaby głos i spojrzałem na nią. Patrzyła na mnie i lekko się uśmiechała.
-Kocham Cię, Kocham Cię, kocham. - szeptałem jej do ucha gdy przytuliłem ją do siebie.
-Łucja - mruknęła, spojrzałem na nią - Może damy jej na imię Łucja?
-Łucja - powtórzyłem i zaśmiałem się - Piękne imię, niech będzie Łucja  


-Skończcie już te wspominki - Głos Sherlocka wyrwał zebranych ze swoich myśli. - Przyjechaliśmy tu w ważnej sprawie. A na razie John się użala a wy przywołujecie retrospekcje. - Skrzyżował ramiona na piersi. - To takie nudne.
- To mów po co tu przyjechałeś - Sky uśmiechnęła się do brata - I kogo mam zabić.
- W końcu mówisz jak moja siostra.
-Wiec?
- Ktoś zabija Twój oddział - Sky uniosła zdziwiona brwi - Teraz poluje na Ciebie.
Witam 
Wstawiam kolejny rozdział powrotu Skylar. 
Wiem że sposób jaki napisałam ten rozdział może trochę być niewygodny jednak chciałam pokazać jak bardzo John i Eryk są podobni do siebie, jak podobnie reagowali i co czuła Sky bo ciąża dla niej nie była czymś łatwym. 
Wspomnienia są w pierwszej osobie, mam nadzieję że nie będzie to jakoś przeszkadzać. 

Rysunek: Łucja córka Skylar i Eryka. 

Czekam na Wasze opinie i życzę miłego czytania :D


Poprzedni: mojaxe.deviantart.com/art/S-H-…
© 2016 - 2024 Mojaxe
Comments7
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
WeraHatake's avatar
I już wszystko jest jasne ;) Cudna jest ta Łucja - taka kochana ^w^